Witajcie!
Postanowiłem naskrobać, choćby w przybliżeniu co działo się u mnie w ostatnich miesiącach.
Maj.
Strasznie dużo się działo jeśli chodzi o załatwienie formalności związanych z pogrzebem. Najgorzej chyba było w szpitalu, odbieranie rzeczy po Staruszku, odbieranie aktu zgonu itp. Potem jakoś było w miarę, pewnie ze względu na moje wizyty u pani psycholog.
W dniu pogrzebu pomogła nam dość mocno koleżanka Rodzicielki z pracy, przede wszystkim zawiozła nas na cmentarz. Na miejscu okazało się, że przyszli m.in. nasi dawni sąsiedzi z piętra niżej, członkowie rodziny ze strony Staruszka spoza Warszawy, moi Rodzice Chrzestni, a nawet pani od ubezpieczenia naszego mieszkania. W sumie mogło być ok. 50 osób. Największe jednak wzruszenie przeżyłem jak zobaczyłem naszych wspólnych znajomych z Olsztyna, z którymi znamy się ponad 20 lat, wiele razy bywaliśmy u nich na działce, oni u nas w domu. Niesamowite było to, że mieli chęć przyjechać tyle, żeby pożegnać Staruszka, a potem właściwie od razu wrócili do siebie, bo mieli jeszcze sprawy związane ze zdrowiem do rozwiązania.
Wszystko pewnie wyniknęło z tego, że Staruszek był do choroby człowiekiem rozsiewającym wokół siebie pozytywną atmosferę. Jak na przykład pojawiał się w banku, to panie tam pracujące od razu mówiły, że przyszedł ich ulubiony klient (sądzę, że nie było to takie gadanie ,,okrągłe" tylko). Samą ceremonię pamiętam już średnio dokładnie, na pewno podobało mi się, że wszystko prowadził Mistrz Ceremonii (tak Staruszek chciał, tak samo z kremacją było), bo całość nie była taka sztampowa jak zdarza się przy prowadzeniu całości przez księdza.
W maju też wziąłem się za swoje kolano. Pierwszy ortopeda zrobił USG i właściwie nie wiedział w czym rzecz. Wysłał mnie na rehabilitację, która w świetle późniejszych ustaleń była potrzebna jak rybie ręcznik. Zaaplikował mi laser i Solux. Wracałem do niego jeszcze parę razy, ściągał mi z kolana płyn. Ogólnie maj był pełny raczej niemiłych zdarzeń i emocji.
Czerwiec.
W czerwcu były moje 30-te urodziny. Odbyło się wszystko w całkiem dobrej atmosferze, mimo faktu, że tylko ja z Rodzicielką byłem. Zjedliśmy bezę z owocami i właściwie tyle jeśli chodzi o czerwiec.
Chyba jeszcze w czerwcu byłem kolejny raz u ortopedy, znów nic nie wymyślił nowego.
Lipiec.
Właściwie nie pamiętam nic szczególnego w tym miesiącu. Chyba sztampowo dość było, wyróżnić można tylko moją psychoterapię (wszedłem na inny poziom wyrażania słowami emocji jakie we mnie siedzą, mówienia o stracie itp.).
Sierpień.
Trochę mroczny miesiąc, z tego co pamiętam. Jakoś wtedy tęsknota za Staruszkiem zwiększyła się do rozmiarów większych niż we wcześniejszych miesiącach.
Rodzicielka pojechała wtedy sama na tydzień na działkę do rodziny Staruszka. Ja zostałem w domu i niby było ok, jednak z biegiem dni pogarszało mi się samopoczucie. Nawet był taki moment, że jak chodziłem po naszym mieszkaniu po zmroku to miałem skojarzenia z filmikami z Sieci, gdzie w Japonii są kręcone takie dziwne rzeczy. Jakoś umysł po prostu zaczął robić mi figle, do tego właściwie całymi dniami się obijałem, objadałem i myślałem o Staruszku i co to w ogóle będzie.
Byłem chyba też w tym miesiącu u innego ortopedy, poleconego przez córkę mojej Mamy Chrzestnej. Facet rozczarował mnie dokumentnie, bo nic nie zalecił poza rezonansem, do tego albo w klinice gdzie przyjmował, albo w drugiej, pewnie zaprzyjaźnionej. Cena taka, że głowa mała.
Wrzesień.
Trafiłem do kolejnego ortopedy, który zalecił ten rezonans, tym razem sporo tańszy niż tam. Okazało się, że mam uszkodzenie łąkotki typu ,,ptasi dziób". Kawałek tego półksiężyca urwał się i zablokował mi kolano. Pan doktor wyjaśnił mi wszystko, poczynając od tego gdzie jest łąkotka, jak wygląda, po przebieg zabiegu artroskopii.
Październik.
7 października zostałem przyjęty w szpitalu przy tej klinice, gdzie zostałem ostatecznie zdiagnozowany. Muszę powiedzieć, że wszystko było na wysokim poziomie, anestezjolog wszystko wyjaśniał, informował itd. Po zabiegu najdziwniejszym uczuciem było to jak wracało mi czucie w nogach. Miałem prawą nogę od kolana w dół pomalowaną na pomarańczowo płynem do dezynfekcji i wyglądało wszystko naprawdę dziwacznie. A pierwsze ruchy prawą stopą należą do najdziwniejszych rzeczy jakich doświadczyłem (w początkowej fazie odpuszczania znieczulenia). Jedzenie i opieka pielęgniarska też zacna. Następnego dnia przyszedł do mnie rehabilitant, abym wstał i się przeszedł. Muszę powiedzieć, że mało nie zszedłem wtedy, tak już pojawił się ból w nodze. Nawet o kulach ledwo mi szło. Jak wróciłem do domu na kolejny dzień to właściwie wszystko szło mi jak po grudzie. Do dziś zastanawiam się jak dałem radę wejść na trzecie piętro. Początkowo funkcjonowanie z kulami przyprawiało mnie o mdłości, często rzucałem nimi po mieszkaniu w złości. Jednak z dnia na dzień wszystkiego się nauczyłem. Zaczął przychodzić do mnie rehabilitant, który spowodował, że stopniowo czułem się coraz pewnej.
Pod koniec miesiąca, pojechałem na dwa tygodnie do Konstancina na turnus rehabilitacyjny. Była to dla mnie ostateczna szkoła samodzielności, pod koniec pobytu łaziłem już z przyjemnością niemal po korytarzach kompleksu medycznego.
Listopad/Grudzień.
Jak byłem już w domu w początkach listopada wróciłem do rehabilitacji stacjonarnej (do dziś trwa). Widzę efekty, już od miesiąca chyba poruszam się bez kul, ufam też coraz bardziej operowanej nodze.
Widzę niestety też, że zaczyna się mój okołoświąteczny dół psychiczny. Nie wiem od czego to zależy, od paru lat przed Wigilią czuję się jak dętka.
W styczniu najważniejszą sprawą będzie moje szczepienie 3. dawką. W połowie miesiąca będę musiał zrobić sobie badania, bo w lutym mam wizytę w Instytucie Onkologii (ostatnia kontrola tam o ile pamiętam).
*************************************************************************
Życzę Wam wszystkiego dobrego na Święta, w miarę spokojnego czasu, spędzonego w rodzinnej atmosferze. W Nowym Roku życzę dużo zdrowia, pomyślności, spełnienia marzeń i wszystkiego co najlepsze.
Pozdrawiam!
Jakoś mi tak Ciebie brakowało... Teraz czas zacznie Ci szybko biec, bo po trzydziestce tak zwykle bywa...
OdpowiedzUsuń.. dobrze Cię znów czytać Piotrze!
OdpowiedzUsuń.. dziękuje za życzenia i Tobie życzę przede wszystkim ogrom zdrowia, pomyślności, wszystkiego dobrego, spokoju, uśmiechu i spełnienia marzeń :)
- pozdrawiam serdecznie i ciepło :)
Witaj wreszcie.
OdpowiedzUsuńŁo matko, to Ty młodszy ode mnie jesteś! O_o Nie pomyślałabym... choć sama nie wiem czemu.
Weź tych filmików japońskich nie oglądaj, one psują głowę. Ja się kiedyś na to napatrzyłam, a jazdy po nich miałam jak cholera... O_O
Wracaj do życia i do nas!
Piotrze> trzymaj się dzielnie; jesteś wsparciem dla Matki;
OdpowiedzUsuńjesteś Jej potrzebny; bądź dla niej podporą i...nadzieją
na lepsze jutro.
Szczerze życzę Ci zdrowia i optymizmu;
zdrowych i pogodnych Świąt pełnych nadziei na lepsze jutro;
masz DOPIERO 30 lat. Jeszcze wiele szczęścia i radości przed Tobą. Bądź zdrów; pozdrawiam Basia
Najważniejsze, że napisałeś cokolwiek i zabrałeś się za swoje zdrowie.
OdpowiedzUsuńMoże nastąpi przełom i zaczniesz być bardziej aktywny...
Życzę Ci poprawy nastroju i powrotu do blogosfery na stałe:-)
jotka
O proszę, przyjemne zaskoczenie przed świętami. Wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuńDobrze, że znowu jesteś.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego...
O, jak to dobrze, ze się pojawiłeś. Często zaglądałam na Twój blog i cisza była, a tu nagle taka niespodzianka. Rehabilitacja dużo może, w lecie będziesz śmigał na rowerze czy rolkach!
OdpowiedzUsuńLudzie wrażliwi, oprócz radości ze świąt, a raczej czasami z na siłę podtrzymywanej tradycji, też się ich boją, boją się czy psychika wytrzyma całe zło, które się wydarzyło na przestrzeni roku, w czym zawiedli, co można było zrobić inaczej..Media (jeszcze dzisiaj, kiedy to piszę) wolne nakazują nam się cieszyć , kupować prezenty, przystrajać dom; może w tym jest jakiś sens, by odwrócić myśli od złej strony..
Spokoju, ciepła, pogody, lenistwa i obfitego stołu życzę.
Drogi Piotrze, nie umiem pocieszać. Żałobę każdy musi przeżyć na swój sposób. Dobrze, że z kolanem coraz lepiej. Trochę zazdroszczę Ci rehabilitanta, bo ja nie mogę się doprosić, by ktoś pomógł mi go załatwić. Życze spokoju i zdrowia na Święta. Buziaki.
OdpowiedzUsuńNo, no, no, i kto to wrócił do blogowej sfery? I pomyśleć, że chciałem Cię już wykasować z linkowni.
OdpowiedzUsuńChyba nie zamierzasz trzymać tej częstotliwości - jedna notka na trzy kwartały?
Pozdrowienia posyłam.
raczej nie komentuję czyichś przerw w blogowaniu, bo choć "blogare necesse est" (podobno), to nie moją rzeczą jest się w to wtrącać... po prostu fajnie, że znowu działasz w "branży" :P i to tyle, co mam do powiedzenia :)
OdpowiedzUsuń...
tak to już jakoś jest, że wielu krewnych, czy innych znajomych spotykamy jedynie na pogrzebach i potem na stypach, to one częściej gromadzą czasem więcej osób, niż najhuczniejsze wesela, czy inne okazje...
...
tak z ciekawości, wybacz niedyskretne pytanie, to rozumiem, że nie było konieczności endoprotezy, tylko uratowano to co jest?... mogliśmy się mijać w tym Konstancinie, bo w tym czasie byłem tam u ortopedy i na prześwietleniu... przy okazji miałem przygodę, bo pojechałem na rowerze i na rogatkach Konstancina szlag mi trafił ośkę w tylnym kole... na szczęście wyjechałem z domu odpowiednio wcześnie, więc do CKR zdążyłem z buta... a potem czekałem na auto powrotne, więc z nudów i zimna na dworze plątałem się po całym obiekcie...
formy życzę i p.jzns :)
No właśnie tak się ostatnio zastanawiałam, co tam u Ciebie słychać. Dzięki, że się odezwałeś. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDobrze jest znowu Cię czytać! Święta już co prawda mijają, ale życzę Ci powodzenia we wszystkim i spokoju w Nowym Roku. Trzymam kciuki za sprawy zdrowotne i mam nadzieję, że reszta powoli zacznie wracać do "normalności".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Bartek
Dobrze, że jesteś...dzięki:)
OdpowiedzUsuńDobrze,że jesteś!!
OdpowiedzUsuńBrakowalo Cie bardzo w blogosferze i tez sie martwilam jak tam sie masz. Bol w kolanie najgorszy wszyscy to mowia. Tesciowa miala robiona endoproteze w kolanie to po operacji strasznie cierpiala. Dlugo jej sie goilo to kolano. Dobrze ze juz do przodu z ta noga, oby inne sprawy poszly dobrze. Zdrowie najwazniejsze. Ja tez sie chcialam wsciec z kulami jak zlamalam noge zeszlych wakacji. Ciagle mialam wrazenie ze lece do tylu. Straszny czas, ktorego nie chce pamietac. Nigdy wiecej brrr. Dobrze ze podjales terapie, na pewno z czasem Ci wyjdzie na dobre. Poczatki sa ciezkie. Trzymaj sie cieplutko. Pozdrawiam Ciebie i Mame bardzo serdecznie.
OdpowiedzUsuńSpoznione urodzinowe wszystkiego najlepszego. Ja dopiero co skonczylam 38. Mlodziak z Ciebie naprawde zazdroooo :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście, wszystko wraca do normalności, życzę pomyślnych wyników w terapiach, sprawności w nodze i zdrowia.
OdpowiedzUsuńSerdeczności w Nowym Roku
Bardzo lubię czytać takie podsumowania i też je robię nawet nie tylko raz w roku. Życie w pigułce
OdpowiedzUsuń